[Antologia dramatu polskiego 1945-2005. Wybór i opracowanie Jan Kłossowicz.
Prószyński i S-ka, Warszawa 2007, ss. 812.]
Od kiedy zajmuję się teatrem, a to już prawie czterdzieści lat, słyszę o kryzysie współczesnej dramaturgii. Krytycy powtarzają tę mantrę niezależnie od ustroju. W minionej epoce za brak prawdziwego obrazu rzeczywistości odpowiadała cenzura. Choć autorzy i publiczność znajdowali dziesiątki sposobów, by się porozumiewać całym systemem aluzji czy mowy ezopowej, to wciąż pozostawały wielkie obszary rzeczywistości nieprzedstawionej. Dziś cenzurę polityczną zastąpiła komercja, mówić można pełnym głosem, lecz wiernego obrazu świata nadal trudno szukać w dramaturgii. Utyskiwania na jej niedostatki nie milkną. Poniekąd słusznie.
Dobrym punktem wyjścia do rozważań na ten temat wydaje się opublikowana właśnie Antologia dramatu polskiego 1945-2005 w opracowaniu Jana Kłossowicza. Tom pierwszy, liczący ponad osiemset stron, zawiera sztuki siedemnastu autorów, których młodość i dojrzałość przypadła na czas wojny. Najbardziej traumatyczne przeżycie narodu stało się niejako naturalnym tematem, ale wedle wielu krytyków w teatrze nie pojawiło się nic, co dorównałoby poezji Miłosza, Różewicza, prozie Nałkowskiej czy Borowskiego. Przynajmniej w pierwszym okresie.
Antologię otwiera dramat Andrzeja Trzebińskiego Aby podnieść różę, kończy Przed sklepem jubilera Karola Wojtyły. Chronologiczny układ pozwala śledzić, jakiego czasu potrzebował dramat, by przeżycia wojny znalazły w nim artystyczny wyraz. Współczesna tragedia oparta na przeżyciach w leśnej partyzantce, jaką jest Do piachu... Tadeusza Różewicza, czy świetny dramat o pierwszych chwilach wyzwolenia, jak Pieszo Sławomira Mrożka, powstały dopiero w latach siedemdziesiątych, podobnie jak wstrząsający Pamiętnik z Powstania Warszawskiego Białoszewskiego. Tylko Niemcy Kruczkowskiego pojawili się w porę, choć dla wielu pokazanie niemieckich mieszczan jako ludzi, a nie zwyrodniałych bestii, było niemałym szokiem.
Dramat powojenny poza wszystkim cechuje wielka różnorodność form i tematów. Niektórzy autorzy reprezentowani są przez kilkanaście krótkich tekstów, na przykład Konstanty Ildefons Gałczyński (wybór z Teatrzyku Zielona Gęś) czy Miron Białoszewski (wybór z Teatru Osobnego). Tadeusz Różewicz występuje tu jako autor Kartoteki, Białego małżeństwa i Do piachu..., Witold Gombrowicz jako autor Ślubu i Operetki, Sławomir Mrożek Policji i Tanga, a Stanisław Grochowiak Króla IV i Chłopców. Z twórczości wielu innych autorów Kłossowicz wybrał po jednym dramacie - Niemców Leona Kruczkowskiego, Orfeusza Anny Świrszczyńskiej, Milczenie Romana Brandstettera, Imiona władzy Jerzego Broszkiewicza, Anioła na dworcu Jarosława Abramowa-Newerlego, Lalka Zbigniewa Herberta i Krucjatę Krzysztofa Choińskiego. Autor antologii nie zamieszcza, i słusznie, żadnego z dziesiątków dramatów epoki socrealistycznej, które miały być "socjalistyczne w treści a narodowe w formie", tylko reprezentuje tę epokę komedią Imieniny pana dyrektora Zdzisława Skowrońskiego i Józefa Słotwińskiego jako przykładem utworu sprawnie napisanego, bardzo popularnego w całym obozie socjalistycznym, aż do lat osiemdziesiątych. Zamieszcza też napisane w 1944 roku Święto Winkelrida Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego, które dopiero sławnym przedstawieniem Kazimierza Dejmka zwiastowało polski Październik.
Już pierwszy rzut oka na zawartość opasłego tomu przeczy tezie o kryzysie naszej dramaturgii. Nie tylko dlatego, że każdy z autorów napisał kilka lub kilkanaście sztuk (szczegółowe informacje znajdują się w zamieszczonych na końcu tomu notach). Były to sztuki często wybitne, a co najmniej istotne, nie tylko dla danego etapu historycznego. Zależność dramaturgii, jak całej kultury, od polityki była oczywista, w wielu wypadkach dopiero "poluzowanie śruby" pozwalało na podjęcie jakiegoś tematu i publikację sztuki. Niektóre z nich, wystawiane przez kolejne pokolenia reżyserów, w dziesiątkach realizacji, stanowią jej kanon. Trudno sobie przecież wyobrazić, by współczesny inteligent mógł się wychować bez Niemców, Kartoteki, Tanga, Ślubu. Na pewno w tym zestawie brakuje Dwóch teatrów Jerzego Szaniawskiego (z powodów niezależnych od autora i wydawnictwa), bowiem dyskusja wywołana tą sztuką, a ściślej przedstawieniem Edmunda Wiercińskiego (ze scenografią Andrzeja Pronaszki w Katowicach z 1947 roku), była jedną z najważniejszych po wojnie. Oficjalny nurt polemik wiązał się z literackimi sporami o realizm, pojęciem tyleż wówczas aktualnym, co trudnym do zdefiniowania. Nurt podskórny dotyczył sporów o konieczność i sens ofiary, zwłaszcza że pamięć powstania warszawskiego była żywą raną. Spór o postawy ideowe i artystyczne ukazany przez Szaniawskiego w przeciwstawieniu Teatru "Małe zwierciadło" "Teatrowi snów" na długie lata zdominował dyskusje o polskim dramacie. Wierne odtwarzanie rzeczywistości czy poszukiwanie nowych form wypowiedzi to tematy również dzisiejszych polemik.
Drugi tom, na pewno nie mniej obszerny, zawierać będzie utwory autorów debiutujących w latach sześćdziesiątych i późniejszych, wychowanych już na dramaturgii zachodniej, która po 1956 roku szturmem opanowała nasze sceny. Teatr Becketta, Ionesco, Dürrenmatta czy Brechta i Geneta oraz wielu innych przeorał świadomość widzów i twórców. Poszukiwanie nowych form teatralnych, języka dramatu adekwatnego do wypowiedzenia doświadczeń człowieka współczesnego o zdezintegrowanej osobowości, tkwiącego w świecie pełnym absurdu stało się niejako obowiązkiem ludzi piszących dla teatru. W tym samym czasie pojawili się na scenach Witkacy i Gombrowicz, a także, nie na ostatku, wielki repertuar romantyczny łamiący konwencje realistyczne. Żart, ironia, groteska wydobywały głębsze znaczenia skuteczniej niż narzucane odgórnie jeszcze kilka lat wcześniej wzory dramatu dziewiętnastowiecznego czy radzieckiego. Oczywiście najwybitniejsi dramaturdzy, Różewicz i Mrożek, debiutowali w końcu lat pięćdziesiątych, Gombrowicz pisał Ślub w Argentynie w 1946 roku, ale za nimi szli inni.
Drugi tom antologii pokazuje najciekawsze dramaty kilku następnych dekad, począwszy od Czapy i Wkrótce nadejdą bracia Janusza Krasińskiego, przez Żegnaj Judaszu i Ołtarz wzniesiony sobie Ireneusza Iredyńskiego, Zegary i Koczowisko Tomasza Łubieńskiego, Rzecz listopadową Ernesta Brylla, Gwiazdę i Paternoster Helmuta Kajzara, Złodzieja Wiesława Mysliwskiego, Dwór nad Narwią Jarosława Marka Rymkiewicza, Kwartet Bogusława Schaeffera, Po Hamlecie Jerzego Żurka, Cyklopa Władysława Terleckiego, Polowanie na karaluchy Janusza Głowackiego, Farrago Lidii Amejko, Proroka Ilię Tadeusza Słobodzianka, Ostatni kwadrans Pawła Huelle, cztery jednoaktówki Ingmara Villqista, Bułhakowa Macieja Wojtyszki, Rzekę Michała Walczaka, po Wesołe miasteczko Marka Pruchniewskiego i Norymbergę Wojciecha Tomczyka.
Można oczywiście dyskutować, czemu autor antologii wybrał te a nie inne utwory - Antygona w Nowym Jorku jest ciekawsza i bardziej aktualna od zamieszczonego Polowania chociażby, podobnie jak Dwie głowy ptaka Terleckiego ważniejsze od Cyklopa. Dlaczego nie znalazła się żadna sztuka Mariana Pankowskiego, Marka Koterskiego, Edwarda Redlińskiego, z młodszych Anny Burzyńskiej, Artura Grabowskiego czy Pawła Mossakowskiego i wielu innych? Ale... nie ma antologii doskonałych, są tylko autorskie. To, co zrobił Jan Kłossowicz, na pewno zasługuje na szacunek. Zwłaszcza w czasach, gdy teksty dramatyczne rzadko ukazują się drukiem, poza dziełami kilku renomowanych autorów. W dwóch tomach otrzymujemy kilkadziesiąt trudno dostępnych dla przeciętnego czytelnika sztuk, które w swoim czasie odegrały ważną rolę. Na ich podstawie powstało wiele wybitnych przedstawień, zrealizowanych przez największych polskich reżyserów w najlepszych polskich teatrach. Nie tu miejsce, by je przypominać, sceniczne dzieje niektórych dramatów wymagałyby napisania opasłych tomów.
Polska dramaturgia jest przecież bardzo obfita, wystarczy sobie uświadomić, że w sześciuset pięciu numerach "Dialogu" ukazało się dobrze ponad tysiąc utworów polskich autorów, a przecież to nie jedyne miejsce ich publikacji. Poza tym kilku najważniejszych dramatopisarzy - Kruczkowski, Gombrowicz, Mrożek, Różewicz, Głowacki - swymi utworami na dobre umiejscowiło się na scenach całego świata. Nie jest to mało, zważywszy na permanentny kryzys. Okazuje się, że polskie problemy ukazane w niekonwencjonalnej formie odniosły sukces, zabrzmiały aktualnie i uniwersalnie dla ludzi pod różnymi szerokościami geograficznymi.
Ważniejsza jednak od statystyk jest jakość artystyczna utworów. Bardzo, bardzo wysoka. Powiedzieć, że każdy autor to osobny świat doznań, wrażliwości, myśli, to powiedzieć banał. Ale i prawdę zarazem. Lektura tomu skłania do wniosku, że w dziele rozwiązań formalnych, czyli w poszukiwaniu nowego języka dramatu, nasi autorzy mają niebagatelne osiągnięcia. Najgruntowniej sprawę poetyki dramatu przemyślał Tadeusz Różewicz. Jak mało kto korzystał z dziedzictwa romantyzmu i postromantyzmu, z dokonań współczesnych malarzy i własnej poezji, którą po Oświęcimiu, jako zarażony życiem, przywracał do istnienia. Stworzył teatr realistyczno-poetycki całkowicie oryginalny, obdarzony niezwykłą sceniczną siłą, przez teatr jeszcze nie w pełni wykorzystaną. W każdym dramacie, od Kartoteki do Pułapki, zmagał się z formą i tworzył nową w przekonaniu, że dla wyrażenia doświadczeń człowieka współczesnego, który doznał dwóch totalitaryzmów, stare poetyki nie wystarczają. Dla polskiego dramatu ustanowił wysokie standardy. Miał doskonałych poprzedników: Witkacego i Gombrowicza, z dorobku których korzystał, ale także rówieśników jak Mrożek i uczniów jak Kajzar oraz wielu innych, którzy czerpali z jego rozwiązań i wynalazków.
Autor antologii pisze we wstępie o potrzebie przywrócenia dramatowi odrębnego i nadrzędnego statusu wobec wszelkiego rodzaju scenopisarstwa i że warto go czytać niezależnie od realizacji scenicznych. To prawda. Na pewno sięgną po tę monumentalną antologię uczniowie i studenci. I chwała wydawnictwu, które podjęło się sfinansowania jej bez żadnych dotacji. Być może kierownicy literaccy teatrów odnajdą teksty warte przypomnienia, a jest ich wiele. I nie trzeba ich traktować, jak to dziś się powszechnie zdarza, jako półproduktów, dodatków do wizji szanownych reżyserów. Wystarczy je po prostu uważnie przeczytać i wystawić.
Gdyby cokolwiek ode mnie w tej materii zależało, dedykowałabym tę antologię młodym dramaturgom, którzy szturmem wchodzą na sceny prosto z rozmnożonych laboratoriów, studiów i kursów dramatycznego pisarstwa. Jako podręcznik, antologię form, chwytów i cennych wynalazków artystycznych. Aby stworzyć dramat z prawdziwego zdarzenia, nie wystarczy mieć mniej lub bardziej ciekawą historyjkę do opowiedzenia, trzeba mieć własny język (a nie serię przekleństw) i formę. Najlepiej jeszcze artystyczny światopogląd. Niestety wielu krytyków hałaśliwie żąda od teatru, by jak zwierciadło przechadzał się po gościńcu życia, czyli odwoływał do dziewiętnastowiecznych wzorów z uporem lansowanych w socrealizmie. Tabuny "dramatopisarzy" gorliwie te postulaty wprowadzają w życie. Siedzą sobie wygodnie w domu i rozpisują gazetowe albo telewizyjne reportaże na dialogi. Niestety nie dotykają ani prawdy, ani sztuki. Urzeczywistnienie postulatów aktualności wedle hasła "rano w gazecie, wieczorem w kuplecie" wywołuje zażenowanie. Może to dobre do kabaretu, który żyje z kalamburów i ośmieszania osób publicznych, ale dramatu z tego nie będzie. Karykatury polityków, które tak zachwycają wielu recenzentów jako akty odwagi i błyskotliwości, nie świadczą o aktualności dzieł, tylko o niemocy twórczej, o braku wykształcenia widniejących na afiszu autorów. Niestety, tak jak inne gatunki literackie powstają z literatury, tak teatr powstaje z teatru. Warto pod tym kątem przeczytać wiele zamieszczonych w antologii Kłossowicza dramatów, by zobaczyć, jaką wiedzą o literaturze dysponują Mrożek, Różewicz czy Gombrowicz i wielu "niemodnych" już pisarzy. Chciałabym, by choć część tej klasyki trafiła do głów młodych dramaturgów, ale nie bardzo w to wierzę. Sukcesy przy wtórze oklaskujących krytyków nie uczą pokory, przeciwnie. Obawiam się, że za lat dwadzieścia do nowej antologii dramatu z trudem będzie można znaleźć coś sensownego.
Elżbieta Baniewicz
© by "Twórczość" 2007