Bartana
To swoiste umiędzynarodowienie, przekraczanie granic państwa narodowego wyraziło się też w wyborze Yael Bartany do polskiego pawilonu na Biennale Sztuki w Wenecji. Izraelska artystka, mieszkająca w Amsterdamie, na stałe wrosła już w krajobraz polskiej sztuki. Ale co innego w Polsce tworzyć i wystawiać, a co innego Polskę reprezentować. W Wenecji na wystawie "I zadziwi się Europa…" ("And Europe Will Be Stunned…") Bartana zaprezentowała filmową trylogię. Dwa wcześniejsze filmy, "Mary koszmary" oraz "Mur i wieża", były dobrze znane nie tylko polskiej publiczności. W ostatniej części trylogii zatytułowanej "Zamach" Bartana uśmierca lidera fikcyjnego Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, który w części pierwszej wygłosił płomienną mowę wzywającą 6,5 miliona Żydów do powrotu do Polski. W roli lidera wystąpił Sławomir Sierakowski. Zamachu na Sierakowskiego dokonano w gmachu Zachęty, w którym 90 lat wcześniej zginął prezydent Gabriel Narutowicz. Na film składały się jednak głównie przemówienia towarzyszące żałobnej demonstracji.
Polski pawilon, chociaż nie uzyskał nagrody, został bardzo dobrze przyjęty przez międzynarodową prasę. W samej Polsce, gdzie główna dyskusja odbyła się kilka lat wcześniej przy okazji premiery filmu "Mary koszmary", trylogię (prezentowaną równolegle do Wenecji w Zachęcie), a zwłaszcza jej dwuznaczne zakończenie, przyjęto znacznie chłodniej. Chociaż Dorota Jarecka pisała, że "to prowokacja (…) większa niż dwa poprzednie filmy Bartany". Stosunkowo mało kontrowersji wzbudził też sam fakt, że po raz pierwszy w polskim pawilonie gościła artystka z zagranicy.
Muzea
W maju 2011 roku odbyło się historyczne otwarcie pierwszego powstałego po wojnie muzeum sztuki współczesnej - krakowskiego MOCAK-u. Jego siedziba mieści się w przebudowanej byłej fabryce Oskara Schindlera na Zabłociu. Może dlatego dyrektorka MOCAK-u Anna Maria Potocka, która swe życiowe motto przekazała niedawno w "Wysokich Obcasach" ("Mężczyzna? W domu nie trzymam"), zdecydowała się na otwarcie przygotować wystawę "Historia w sztuce", zapowiadając jednocześnie analogiczne pokazy w przyszłości. Chociaż ani ta ekspozycja, ani pierwsza odsłona muzealnej kolekcji nie wzbudziły entuzjazmu, dla środowiska sztuki współczesnej było to doświadczenie o historycznej randze. W końcu doczekaliśmy się muzeum z prawdziwego zdarzenia - z własną, nowoczesną siedzibą.
Nadal niezwykle ciekawy program rozwija Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Warto wspomnieć tegoroczną, trzecią już edycję festiwalu "Warszawa w budowie", pokaz politycznie zaangażowanego komiksu i animacji "Black and White" oraz "Wspólników", wystawę o relacjach między fotografami i artystami. Muzeum kolejny rok tłoczy się w tymczasowej siedzibie w byłym magazynie domu meblowego, a budowa gmachu według projektu Christiana Kereza zdaje się oddalać.
We wrześniu w stolicy Dolnego Śląska powołano do życia Muzeum Współczesne Wrocław (MWW), jednak znowu dopiero w tymczasowej siedzibie: specjalnie w tym celu wyremontowanym cylindrycznym schronie przeciwlotniczym z czasów drugiej wojny światowej przy placu Strzegomskim. MWW niezwykle ciekawie zakreśla teoretyczne ramy swej przyszłej działalności - odnosząc się do tradycji wrocławskiej neoawangardy, m.in. Galerii pod Moną Lisą prowadzonej przez Jerzego Ludwińskiego (muzeum zakupiło archiwum teoretyka) czy sympozjum Wrocław '70. Jednak program instytucji to na razie zaledwie zalążki muzeum z prawdziwego zdarzenia, nawet jak na tymczasową siedzibę. A marzyłoby się, by powstała konkurencja dla Muzeum Narodowego we Wrocławiu, którego dyrektor Mariusz Hermansdorfer, sprawujący swą funkcję od dziesięcioleci, konsekwentnie ignoruje wrocławskie środowisko. Otwarta w tym roku nowa galeria polskiej sztuki współczesnej w tej instytucji, ulokowana na specjalnie w tym celu przystosowanym strychu budynku MNWr to prawdziwe muzealne kuriozum i chyba najgorzej zaprojektowana przestrzeń dla ekspozycji sztuki w Polsce.
Z kolei Muzeum Narodowe w Warszawie, po popularnej wystawie najlepszych przykładów polskiego wzornictwa z własnej kolekcji otwartej na początku roku ("Chcemy być nowocześni"), zamknęło główny budynek dla zwiedzających, i bynajmniej nie w proteście przeciwko zbyt niskim ministerialnym subwencjom (czym straszył poprzedni dyrektor Piotr Piotrowski), lecz z powodu remontu oraz - co ważniejsze - przeformułowania i modernizacji całej stałej kolekcji muzeum. Na przyszły rok dyrektorka Agnieszka Morawińska szykuje więc prawdziwą (r)ewolucję, na razie zapraszając widownię do prowadzonej od niedawna przez Agnieszkę Tarasiuk Królikarni (m.in. wystawa "Skontrum"). Swą nieudaną muzealną rewolucję - próbę przekształcenia Muzeum Narodowego w muzeum krytyczne - Piotrowski opisał w zapierającej dech w piersiach książce "Muzeum krytyczne".
Galerie
W tym roku zaktywizowała się też scena galerii prywatnych, niestety na razie wyłącznie w Warszawie - pod tym względem w innych miastach, także tych, w których powstają nowe muzea, nic się nie dzieje. Tymczasem w stolicy galerie skrzyknęły się i zaproponowały nową formę kontaktu z publicznością. Na wzór gallery weekend w Berlinie zorganizowały we wrześniu serię wernisaży i wydarzeń pod hasłem "Gdzie jest sztuka". Na razie nie był to bardzo spektakularny sukces, ale organizatorzy już obiecują powtórzenie tej imprezy w przyszłym roku. Jaskółką warszawskiego gallery weekend były wspólne wystąpienia galerii na warszawskiej Pradze - nowo powstałego Domu Funkcjonalnego, gdzie działa - również nowa - galeria BWA Warszawa oraz specjalizująca się w fotografii Asymetria, a także galerii Leto i Piktogramu, które przeniosły się do Soho Factory - ich nowej, częściowo wspólnej siedziby mogłyby im pozazdrościć galerie z Londynu czy Berlina. Latem w Leto odbyła się świetna wystawa Honzy Zamojskiego, a "Berlegustopol" Michała Wolińskiego w Piktogramie była jednym z najciekawszych przedsięwzięć projektu "Gdzie jest sztuka".
Warszawski gallery weekend przyniósł też otwarcie nowej siedziby galerii Raster, już nie na ostatnim piętrze kamienicy, lecz w dwukondygnacyjnej, przestronnej siedzibie z dużymi witrynami wychodzącymi bezpośrednio na ulicę Wspólną. To zmiana jakościowa, ale też wizerunkowa. Raster chętnie podkreśla, że nie działa tylko jak komercyjna galeria - stąd na inaugurację wystawa artystki nie z rastrowej "stajni", lecz Czeszki Evy Kotátkovej ("Dílo přírody"). Swoją siedzibę powiększyła z kolei Fundacja Galerii Foksal. W nowych przestrzeniach odbyły się kameralne, ale niezwykle ważne wystawy - Erny Rosenstein oraz "Ładna pogoda", kuratorowana przez Paulinę Ołowską, a także indywidualny pokaz tej artystki ("Zemsta wróżki").
Raster po raz kolejny zorganizował też spotkanie czołowych europejskich galerii, tym razem w stolicy Japonii (po Warszawie i Reykjaviku). Na Villę Tokyo obok Rastra pojechała poznańska galeria Stereo, istniejąca od 2009 roku i skupiająca głównie artystów z poznańskiego Penerstwa. Stereo zadebiutowało też w tym roku na targach Liste w Bazylei, a Raster po raz pierwszy wystawiał na głównych targach Art Basel (pokazywano prace duetu KwieKulik).
Wystawy
Przy całym wysiłku skierowanym na celebrację polskiej prezydencji, polskim instytucjom udało się zorganizować kilka ciekawych, by nie powiedzieć wybitnych wystaw na miejscu, w Polsce. Wydarzeniem początku 2011 roku była z pewnością obszerna wystawa "Fragment" Mirosława Bałki w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. To pierwsza od lat duża wystawa tego artysty w Polsce (aż trudno uwierzyć), i pierwsza w ogóle koncentrująca się na jego dorobku wideo. Pozostałą część roku Zamek Ujazdowski zdominował projekt "Laboratorium Przyszłości", który ma być kontynuowany w następnych latach, a w tym roku odbywał się pod hasłem "Regress / Progress". Szereg wystaw, wydarzeń i indywidualnych projektów artystów polskich i zagranicznych złożyło się na ten cykl, zadając pytania o to, jak wyobrażano sobie przyszłość w przeszłości i jak widzimy przyszłość dzisiaj. Całość sprawiała jednak wrażenie nieco chaotyczne i z pewnością nie przysporzyła Centrum, od kilku lat przeżywającemu kryzys, nowych widzów. Nowy dyrektor CSW Fabio Cavallucci spotkał się też z krytyką sporej części polskiego środowiska związanego ze sztuką współczesną, jak też licznych artystów i kuratorów zagranicznych w związku ze sposobem zwolnienia z pracy kuratorki wystaw międzynarodowych Milady Ślizińskiej. Ostatnią wystawą zorganizowaną przez Ślizińską w Centrum był indywidualny pokaz Kary Walker.
Muzeum Sztuki w Łodzi z okazji 80. rocznicy kolekcji a.r. zorganizowało wystawę "Oczy szukają głowy do zamieszkania", której kuratorki (w liczbie czterech) rozpisały szereg wątków, łączących problemy trapiące historyczną awangardę z problemami współczesności. Wychodząc od postaci kluczowych dla historii Muzeum, jak Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński, ale też przedstawiciele rosyjskiej awangardy, wystawa dotykała problemów środowiska człowieka, architektury czy tożsamości. Łódzkie muzeum także w innych wystawach dotykało swojej historii. Przypomniało "Konstrukcję w procesie" w trzydziestą rocznicę tego wydarzenia, a także prezent, jaki w 1981 roku przywiózł do Łodzi Joseph Beuys ("Polentransport"). Wszystkie te wydarzenia zamykały się w cyklu zatytułowanym "Ekonomia daru". Muzeum nadal nie potrafi sobie jednak poradzić ze swą główną bolączką, czyli swoistą eksterytorialnością.
Niewiele nowego przyniosły tegoroczne edycje konkursów adresowanych dla młodych twórców. Ani organizowane w Zachęcie "Spojrzenia", ani związana z Centrum Sztuki Współczesnej nagroda Samsung Art Master, ani malarski konkurs Gepperta w BWA we Wrocławiu, ani Biennale "Bielska Jesień" nie zaowocowały artystycznymi odkryciami, a jedynie ugruntowały pozycję "młodych artystów" aktywnych na scenie od paru lat. Na przykład nagroda Deutsche Banku "Spojrzenia" powędrowała ponownie w ręce artystów związanych ze sceną poznańską. Pierwsze miejsce zdobył Konrad Smoleński, członek Penerstwa, działający na pograniczu sztuk wizualnych i muzyki. Drugą nagrodę otrzymał Honza Zamojski, o którym robi się coraz głośniej, głównie za sprawą książek wydawanych przez niego w jego własnym wydawnictwie Morava (specjalnie z okazji wystawy w Zachęcie powstała książka "Rymy jak dymy"), ale też świetnej wystawy w Galerii Leto "Me, Myself and I".
O ile na początku roku wszyscy mówili o wystawie Bałki w CSW, o tyle koniec roku należał bez wątpienia do Zachęty, która nie tylko przechodzi stopniową modernizację pod okiem nowej dyrektorki Hanny Wróblewskiej, ale też zorganizowała świetne wystawy - niemieckiego fotografa Wolfganga Tillmansa oraz Goshki Macugi.
Pokaz Macugi "Bez tytułu" uznać należy za symboliczne zamknięcie minionej dekady. Artystka, która słynie z wystaw podpartych pogłębionymi badaniami, zazwyczaj związanymi z miejscem, w którym wystawia, tym razem wzięła na warsztat - co oczywiste - samą Zachętę. Tematem pokazu są skandale i akty cenzury, jakie spotkały tę instytucję (i sztukę w Polsce w ogóle) około 2000 roku. Dochodziło wtedy do licznych ataków na sztukę współczesną w prasie, a także fizycznych ataków na dzieła sztuki w Zachęcie. Daniel Olbrychski zaatakował szablą pracę Piotra Uklańskiego "Naziści", a posłowie Ligi Polskich Rodzin - rzeźbę Maurizia Cattellana "La nona ora", przedstawiającą papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. W wyniku tych wydarzeń i listu skierowanego przez całą grupę posłów posadę dyrektorki Zachęty straciła Anda Rottenberg. Zwykło się o tym mówić, że nastąpiło to w atmosferze antysemityzmu. Macuga na wystawie pokazała m.in. autentyczne listy i karty pocztowe wysyłane wtedy przez anonimowe osoby do Rottenberg. Zawierały one wulgarne wyzwiska i pełne nienawiści sugestie. Pisanie o "atmosferze antysemityzmu" jest w kontekście tej korespondencji eufemizmem.
Przez ostatnie kilka lat "nauczyliśmy się", że sztuka polska odnosi sukcesy, a politycy "nauczyli się", że sztuka współczesna to świetny kapitał symboliczny, w którego kontekście warto się pokazywać. Wydawało się, że czasy "niezrozumienia" sztuki są już za nami. Że nikt już nie chciałby przynosić ulgi kukle papieża. Bo to kukła, bo to sztuka, bo to metafora. Bo w galerii nic nie jest takie, jak się nam jawi. Macuga dowodzi tymczasem, że stawką nie była tu sztuka, lecz "rząd dusz". Bo gdzie się podział ten antysemicki jad, który wylał się z taką siłą dziesięć lat temu?
Wbrew pozorom nie trzeba szukać daleko. Niechlubnym wydarzeniem końca roku była wystawa w Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu" w Toruniu przygotowana przez Kazimierza Piotrowskiego. Niegdyś kurator kontrowersyjnej "Irreligii", na otwarciu wystawy "Thymós. Sztuka gniewu 1900-2011" ujawnił się jako wyznawca spiskowej teorii zamachu, do którego miało dojść 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Ekspozycja została podporządkowana tej myśli oraz wizji "wielkiej Polski narodowej". Po wernisażu kilku artystów na znak protestu wycofało swe prace. Co symptomatyczne, dzieła pochodzące ze swoich zbiorów usunęła także Zachęta Narodowa Galeria Sztuki.
Autor: Karol Sienkiewicz, grudzień 2011