"Autoportret z matką" i "Lost" to serie zdjęć, które opowiadają o stracie kogoś bliskiego. Skąd potrzeba zajęcia się takimi tematami?
Zmiana dokonała się we mnie po śmierci mojej matki – to wtedy zaczęłam podchodzić do fotografii bardziej świadomie. Stworzyłam wówczas pierwsze konceptualne prace, które miały wyrażać to, co we mnie siedziało. Wcześniej przez długi czas miałam problem z mówieniem o emocjach, dusiłam je w sobie. Jestem introwertyczką.
Studiowałam wówczas w Warszawskiej Szkole Filmowej i pamiętam, że jak przyjechałam na zjazd, to w ogóle nie było widać, że zmarła mi matka. W ten sposób wycofana byłam przez całe swoje dzieciństwo i wczesną dorosłość. Miałam wtedy 23 lata, a w ciągu trzech kolejnych lat zmarło siedem osób z mojej rodziny i mój pies. To były straszne wydarzenia, które mnie straumatyzowały. Fotografia pomogła mi uwolnić emocje.
Autoportrety wykonane w ubraniach mamy okazały się przełomowe w twojej twórczości?
W 2012 roku studiowałam na łódzkiej filmówce, gdzie robiłam dużo bieżących zadań fotograficznych. Ten cykl dotyczący mojej matki, jako jeden z nielicznych, zrobiłam wówczas dla siebie. Nie chciałam go nigdzie pokazywać. W szkole jeden z profesorów kładł duży nacisk na reportaż, uważał, że zdjęcie ma "wyrażać więcej niż tysiąc słów".
Kiedyś będąc w domu założyłam matki płaszcz i poczułam niesamowitą ulgę. Niedługo później powstały zdjęcia, które opublikowałam w "Wysokich Obcasach". W efekcie dostałam od różnych ludzi niesamowity feedback. Okazało się, że ten dziwny cykl, ta dziołszka stojąca w niepasujących ubraniach na tle ściany, poruszył wielu ludzi. Zapaliła mi się wówczas lampka w głowie, że fotografią można kogoś dotknąć. Poczułam się wtedy częścią świata, zobaczyłam, że inni mają podobnie do mnie, choć przeżywamy różne straty.
Fotografia może działać terapeutycznie?
"Autoportret z matką" i każdy kolejny cykl powoduje, że wierzę w to coraz mocniej. Odczuwam to nie tylko wtedy, kiedy widzę reakcje odbiorców, ale też obcując z bohaterami moich zdjęć. Czasami myślę, że jestem bardziej psychologiem niż fotografem. Na psychologię jednak nie poszłam, bo nie chciałabym ludzi diagnozować, wolę z nimi rozmawiać, dociekać i mówić też o swoich przejściach. Fotografowanie innych jest terapeutyczne również dla mnie – to działa w obu kierunkach.