Filip Lech: Wyobraźmy sobie, że nigdy nie byłem w operze. Na jaki spektakl by mnie pani zaprosiła?
Ilaria Lanzino: Prawdopodobnie na jakąś sztukę Pucciniego, może "La bohème"? Opowiadana tam historia jest bardzo prosta, co pozwala skupić się na emocjach i zbyt dużo nie myśleć. Wydaje mi się, że to najlepsza propozycja na pierwszą wizytę w operze. Inne wybitne dzieła, jak np. "La Nozze di Figaro" Mozarta, są o wiele bardziej skomplikowane pod względem fabuły, co może być nieco onieśmielające dla początkującego.
Co odróżnia operę od innych sztuk performatywnych?
Opera powstała jako sztuka multimedialna. Z tego co mi wiadomo, to najstarsza multimedialna forma sztuki. Znajdziemy tu śpiew, grę aktorską, muzykę, a w przypadku grand opéra – której "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki jest przykładem – zobaczymy także elementy baletu. Rewolucja technologiczna pozwala nam na użycie warstwy wideo. Myślę, że nie ma zbyt wielu dziedzin sztuki, które pozwalają na tak duże znaczenie multimedialności.
Opera od początku swojej historii często poruszała tematy polityczne i społeczne. Jakie jest pani podejście do tego tematu?
Osoby zaangażowane politycznie, obserwujące świat z uwzględnieniem perspektywy politycznej, zawsze odnoszą się do własnych poglądów. Nie uważam, żeby istniała potrzeba świadomego wstawiania dodatkowej warstwy politycznej. Niektóre opery zostały napisane jako dzieła polityczne. "La muette de Portici" Daniela Aubera wywołała rewolucję. Innym przykładem politycznej opery jest "Fidelio", jedyna opera Beethovena. W 1805 roku Europa nie chciała już wysłuchiwać pochwał rewolucji francuskiej.
Jednak nie sądzę, żeby opera zawsze musiała poruszać tematy polityczne w sposób dosłowny. Bardzo lubię sztuki skupione na aspektach osobistych i psychologicznych. Obecność pierwiastka politycznego zależy od osobowości reżysera i jego prywatnego podejścia do tego aspektu; nie uważam, żeby którekolwiek podejście było lepsze albo gorsze. Podsumowując, tak samo jak każdy rodzaj narracji, opera pozwala na jej polityczne odczytanie, co zdarza mi się wykorzystywać.
W jaki sposób można nadawać dawnej literaturze operowej współczesną wrażliwość?
Na pewno nie chcę zmieniać libretta. Staram się raczej na nowo odczytać dzieło. Wyznawane przez nas wartości są zakorzenione w historii i tradycji, dlatego warto je przemyśleć. Czy nadal hołdujemy tym samym poglądom? Co się zmieniło?
Na przykładzie "Strasznego dworu" możemy postawić sobie pytanie: czemu wszyscy gnębili Pana Damazego? Inni bohaterowie zarzucają mu, że nie jest wystarczająco męski i nosi "obcy strój". Dla mnie stał się pozytywnym bohaterem, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest antagonistą.
W jaki sposób Moniuszko wpisuje się w pani wizję opery, pod względem poruszanych przez niego tematów społecznych i politycznych?
Wiele osób zapomina o społecznym zaangażowaniu Stanisława Moniuszki. Dominik Moniuszko, wujek kompozytora, rozparcelował swój majątek pośród chłopów i zbudował wiejską szkołę, którą finansował. Kompozytor "Strasznego dworu" wyobrażał sobie polski naród jako szeroką wspólnotę, nie ograniczał go tylko i wyłącznie do stanu szlacheckiego.
W "Strasznym dworze" – tak to przynajmniej interpretuję – włącza do narodu również kobiety. Co prawda robi to w bardzo staroświecki sposób, ale uważam, że wyraźnie można dostrzec ślady tej idei. Sztuka rozpoczyna się od rozmowy dwóch mężczyzn, Zbigniewa i Stefana: wierzą, że muszą wystrzegać się ożenku, żeby zawsze pozostawać w pełnej gotowości do obrony ojczyzny. Czują, że nie są wystarczająco silni, żeby przetrwać ciężki okres, przez który przechodziła wtedy Polska. Moniuszko zdaje się mówić, że cały naród musi trzymać się razem. Siła musi być obecna także w gospodarstwach domowych, strzeżonych w czasie wojny przez kobiety, które muszą być obdarzone zaufaniem. Myślę, że wtedy było to dość rewolucyjne spojrzenie na sprawę kobiet.
W "Jawnucie" Moniuszko opowiada o społeczności romskiej. Pod koniec opery "dobra" Romka zwraca ukradzione szlacheckiej rodzinie dziecko. Dzisiaj od razu dostrzegamy, że to historia rasistowska i oparta na stereotypach. Jednak myślę, że kompozytor nie miał złych zamiarów. W wyreżyserowanej przeze mnie wersji "Jawnuty" zmieniłam drobne fragmenty tekstu, tak jakbym mówiła: "Okej, Stanisławie, rozumiem, co chciałeś przez to powiedzieć, ale w dzisiejszych czasach to nie jest odpowiedni sposób na opowiadanie historii". Myślę, że byłby ze mnie dumny (gdyby żył). Wyobrażam sobie jak mówi: "No tak, mamy 2024 rok, dobrze postąpiłaś, zmieniając ten fragment".
Pamięta pani swoje pierwsze wrażenia po obejrzeniu "Strasznego dworu"?
Od razu zakochałam się w muzyce, jest wspaniała. Najbardziej lubię wykonanie Orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka. Trochę mi zajęło, żeby zrozumieć libretto, tłumaczenia prawie w ogóle nie istnieją; na szczęście poznański Teatr Wielki zadbał o stworzenie nowego.
Jakie są pani relacje z Polską i polską kulturą? Wyreżyserowała pani już dwie opery Moniuszki…
Słysząc to pytanie, od razu się uśmiecham. Najwięcej czasu spędzam w niemieckich teatrach, często trafiam na polskich współpracowników – w mgnieniu oka zawiązuje się między nami silna więź. Nie wiem, co takiego zrobiła mi Polska! Obydwie realizacje oper Moniuszki były dość wymagające. Szczególnie na początku, kiedy bariera językowa była bardzo duża i potrzebowałam tłumacza, żeby komunikować się z zespołem. Pamiętam uczucie rozpaczy towarzyszące w pewnym momencie tym przedsięwzięciom, ale jednocześnie są to moje najlepsze doświadczenia reżyserskie. Prawdopodobnie właśnie z powodu tej rozpaczy… Uwielbiam działać ze swoimi polskimi współpracownikami. Czuję się u was jak w domu, jednocześnie ciągle odczuwając obcość. Towarzyszy temu specyficzne poczucie bliskości i zrozumienia. Poza tym zakochałam się w Poznaniu.
Przez jakiś czas ogarnęła mnie prawdziwa obsesja związana z Moniuszką, w głowie wciąż słyszałam jego muzykę. To było bardzo intensywne, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Jeśli się nad tym zastanowić, to "złe" poczucie intensywności jest dla reżyserki operowej korzystne z artystycznego punktu widzenia. Wypalamy się dla swojej pracy. Nigdy nie spotkałam reżysera, który pracowałby w inny sposób… Właściwie na kilku takich trafiłam, część z nich miała dość cyniczne podejście do swojej pracy.