Eros i Tanatos. Bydgoskie fotografistki
Niezależne, trochę zbuntowane, pracowite i uparte. Artystki i rzemieślniczki. Kim były pierwsze zawodowe fotografki w Bydgoszczy i jak czytać ich zdjęcia dziś?
Emancypantki
Biorąc pod uwagę stan badań, można dojść do wniosku, że historię fotografii polskiej XIX i XX wieku pisali tylko mężczyźni. O kobietach wspomina się raczej na marginesie, obowiązkowo w towarzystwie mężów, ojców, braci. Najczęściej jednak to one same, zachęcone hasłami emancypacyjnymi i zmuszone trudną sytuacją ekonomiczną kraju dotkniętego wojnami, brały aparaty w dłonie. Zwrot w tej kwestii, choć może jeszcze nie na miarę przewrotu kopernikańskiego, przynoszą wystawy – w 2008 roku o 50 polskich dokumentalistek XX wieku upomniała się Narodowa Galeria Sztuki Zachęta – oraz monografie: Zofii Chomętowskiej, kronikarek Warszawy (Chomętowska i Chrząszczowa) czy Stefanii Gurdowej. Do tego nielicznego grona dołączają fotografki z Bydgoszczy.
Przez kilka lat Katarzyna Gębarowska zbierała materiały na temat pierwszych bydgoskich, profesjonalnych fotografek. Ich prace wyciągała z antykwariatów – które często trafiły tam ze śmietników – i domowych archiwów. To właśnie fotograficzne archiwum było tematem przewodnim V edycji Vintage Photo Festival, podczas którego badaczka zaprezentowała efekty swoich poszukiwań. Na wystawie "Eros i Tanatos. Bydgoskie pionierki fotografii zawodowej 1888-1945" w Muzeum Okręgowym nad Brdą (otwarta do 8 grudnia 2019) możemy zajrzeć do atelier artystek oraz spojrzeć ich oczami na mieszkańców Bydgoszczy. Znaczna część zdjęć wpisuje się w nurt fotografii wernakularnej, czyli – jak wyjaśnia popularyzator tej koncepcji Clément Chéroux – "domowej, użytkowej, heterotopicznej", takiej, która dokumentuje zmiany. Po lekturze "Wędrownego Zakładu Fotograficznego" Agnieszki Pajączkowskiej już chyba nikt nie ma wątpliwości, jak ciekawe opowieści kryją się w peryferyjnych ujęciach.
Kuratorka wystawy zaproponowała dwie podróże w czasie: oficjalną, przybliżającą życie i twórczość fotografek, a także intymną, błądzącą gdzieś między erotyką a śmiercią. Gdy Bydgoszcz znajdowała się jeszcze w zaborze pruskim, swoje pracownie otworzyły tu Berta Heinicke, Anna Kannenberg i Johanna Basilius. W mieście już niepodległym działało sześć kobiet. Ich barwne historie oraz dzieła wydobyte z albumów spadkobierców i zakamarków pamięci omówiła Małgorzata Czyńska w znakomitej książce "Zawód: fotografistka" według koncepcji i badań Gębarowskiej. Zajrzyjmy więc do archiwów.
Królowa
Jej atelier mieściło się w kamienicy przy Świętojańskiej 8. Aby dzisiaj zobaczyć "królową" przy pracy, należy skręcić w ulicę Pomorską, dojść do budynku z numerem 68 i wejść w podwórze. Na wprost znajduje się Galeria Farbiarnia (prowadzona przez Gębarowską). Z lewej strony, znad rudopomarańczowego i gdzieniegdzie pokrytego wapnem ceglanego muru wyłania się jej pochylona sylwetka. Mural w negatywie autorstwa kolumbijskiego artysty o pseudonimie SEPC (Sebastian Jimenez) przedstawia Jadwigę Szopieraj. Wystarczy zrobić zdjęcie, by za pomocą aplikacji mobilnej ujrzeć w naturalnych barwach jedną z pierwszych bydgoskich fotografek. Przepraszam, fotografistek – jak widnieje w dokumentach z początku XX wieku. W Słowniku Doroszewskiego znajdziemy zarówno wyjaśnienie, że tak nazywano "kobietę fotograf", jak i przykład poświadczający użycie słowa: "Królowa, zapalona fotografistka, wywołuje widoki z klisz przywiezionych z ostatniej swojej podróży po Danii".
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Mural Jadwigi Szopieraj w negatywie, autor: Sebastian Jimenez, negatyw, fot. Dariusz Bloch/Polska Press/East News
Szopieraj prawdopodobnie nigdy nie była w Danii, ale śmiało można nazwać ją królową bydgoskiej fotografii. Autoportret z papierosem – pozuje na nim na chłopczycę. Kolejny, tym razem w sukni balowej – uśmiecha się dziewczęco, nieśmiało. Na innym jest poważna niczym dama, tu znów jakby czymś urażona. Ktoś zrobił jej portret z różą, ktoś inny (a może ta sama osoba?) w stroju zakonnicy. Mogłaby być ikoną stylu, w dobie Instagrama – influencerką.
Są też jej zdjęcia przy pracy: na praktykach w zakładzie fotograficznym (uczyła się u Tytusa Piechockiego, który w 1937 roku zaprosił ją do Cechu Fotografów w Bydgoszczy) oraz przy retuszu odbitki z pędzelkiem w dłoni (to z muralu). Powstały w "Zakładzie fotograficznym Bydgoszcz", który Szopieraj (z domu Krygier) prowadziła, aż dopadł ją urząd skarbowy, a w końcu reumatyzm. Wiele z tych fotografii jest pokolorowanych: różowe policzki, czerwone usta, niebieska sukienka, zielony sweterek syna. Taki retusz wymagał cierpliwości i precyzji.
Była też kokietką. Nie każdy w tamtych czasach odważyłby się na pozowanie w samej halce. Gębarowska porównuje Szopieraj z autoportretu do "Mai ubranej" z obrazu Francisco Goi, a nawet do bogini miłości Wenus tak często przedstawianej przez artystów. I jeszcze ten akt męski. W tekście kuratorskim towarzyszącym wystawie "Eros i Tanatos" czytamy: "Fotografia przedstawiająca młodego nagiego mężczyznę, przepasanego jedynie chustą, to kolejny przykład przekroczenia panujących w fotografii atelierowej konwencji. […] Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku ciało męskie rzadko pojawiało się na zdjęciach. Znane są wprawdzie słynne akty męskie Benedykta Dorysa, ale są to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Akt Szopieraj nie należy do odważnych. Twarz odwrócona od widza, nagie udo. Więcej tu zresztą tajemnicy niż nagości". Jednak przeglądając archiwum bydgoskiej fotografki, można się lekko zarumienić.
Nie sposób się też nie wzruszyć. "Dziewczynki wyglądają jakby spały. Można się dać zwieść spokojowi malującemu się na ich niewinnych twarzyczkach. Tyle że małe ciałka w pianie tiulu i koronek zamiast w łóżeczkach ułożone są w wyściełanych białym atłasem trumnach" – pisze Małgorzata Czyńska w książce "Zawód: fotografistka". Szopieraj wykonała fotografie pośmiertne córek: Tereni (zm. 1938), Krysi (zm. 1946), Lidki (zm. 1951) w swoim zakładzie. W jej albumie odtworzonym na wystawie życie styka się ze śmiercią. Ściskają za gardło fotografie matki stojącej nad mogiłą córki czy dziewczynek stróżujących przy grobie zmarłej siostry. Te bardziej drastyczne obrazy zostały odwrócone. Na rewersie rozszyfrowujemy odręczne napisane słowa: "Zamordowany mój brat", "Zamordowany mój ojciec". Gest ukrycia przed widzem niektórych scen uświadamia, że fotografie z albumu są przede wszystkim osobistą pamiątką, przeznaczoną do oglądania w samotności lub gronie najbliższych. Z drugiej strony, widzimy, jak powszechna była praktyka uwieczniania zmarłych i jakie rytuały temu towarzyszyły.
Prekursorka
Szopieraj przyjechała do Bydgoszczy z rodzinnych Leszczyc, natomiast Władysława Spiżewska – parę dekad wcześniej – z województwa poznańskiego. To właściwie od niej powinna zacząć się ta opowieść. Spiżewska była pierwszą fotografistką pochodzenia polskiego, która w mieście nad Brdą (wówczas Bromberg) prowadziła zakład fotograficzny. Najpierw przy Elisabethstrasse 13/14, później na Gdańskiej 154 (dziś 30). Miała szczęście, gdyż eklektyczna kamienica ze wskazaniem na styl neobarokowy została wybudowana dla Oskara Ewalda, fotografa. Z tablicy pamiątkowej wywalczonej przez Gębarowską dowiadujemy się, że pracownia artysty zajmowała część parteru oraz dwie ostatnie kondygnacje z przeszkloną altaną fotograficzną. Na szczyt wjeżdżało się windą. Spiżewska kupiła atelier w 1919 roku.
Nie narzekała na brak pracy, jej studio było otwarte siedem dni w tygodniu. Do czasu, gdy na skutek donosu windę unieruchomiono. "To gwóźdź do trumny zakładu. Mało który klient jest skłonny wspinać się na piąte piętro kamienicy. W związku z tym Władysława wychodzi z atelier i ratuje się wykonywaniem zdjęć w plenerze, robi fotografie okolicznościowe" – notuje Czyńska. Spiżewska poszła więc w ślady swojej krajanki Emmy Mirskiej, która od 1875 roku prowadziła zakład w Poznaniu i chętnie opuszczała jego mury, by robić zdjęcia w terenie. Zresztą stolica Wielkopolski miała też inne zasługi dla rozwoju fotografii: wkrótce po ogłoszeniu wynalazku w 1839 roku bracia Szerkowie wydali po polsku przekład podręcznika do nauki dagerotypii.
Być może Spiżewską w fotografowanie wciągnął pierwszy mąż, jednak drugiego, o 17 lat młodszego, to ona wyuczyła fachu. Jej zdjęcia prezentowane na wystawie to z jednej strony typowe, studyjne ujęcia kobiet, mężczyzn, małżeństw, z drugiej – cenny dokument historyczny: portret zbiorowy Towarzystwa Czeladzi Katolickiej czy utrwalony moment poświęcenia przewozu na Wiśle w Solcu Kujawskim.
Spiżewska lubiła prowokować: romans z uczniem, potyczki sądowe z właścicielem kamienicy, wystawa w gablocie zdjęć bydgoskich księży jako odpowiedź na niemieckie ulotki nawołujące do walki z Polakami. W 1924 roku postanowiła zamknąć zakład i wyjechać. "Gazeta Bydgoska" donosiła, że do Brazylii.
Strażniczka
Jeszcze zanim Spiżewska opuściła kraj, na horyzoncie pojawili się konkurenci: Eleonora Szewc i Józef Planer. "Zakład fotografii artystycznej 'Wiol' wykonuje portrety kolorowe, reprodukcje, prace terenowe" – ogłaszali się najpierw przy Sienkiewicza 44, później przy Focha 16, w końcu (już sama Eleonora) przy ulicy św. Trójcy 21. Nie wspomnieli o usługach reklamowych, kursach obsługi aparatów, skupie sprzętu i handlu materiałami fotograficznymi.
On fotografią podobno zaraził się w Ameryce, ona – we Lwowie. To tu w ostatniej dekadzie XIX wieku powstał Klub Miłośników Sztuki Fotograficznej (przekształcony na Lwowskie Towarzystwo Fotograficzne), a już w 1875 roku atelier przy ulicy Mayera prowadziła Zofia Hoszowska. W duecie z mężami działały Zofia Huber i Berta Appel, a po śmierci życiowych partnerów Maria Klaften oraz Klara Holas wzięły sprawy w swoje ręce. Podobnie było w Krakowie, gdzie przed wojną to głównie wdowy kontynuowały pracę swoich mężów, m.in.: Maria Bizańska, Amalia Krieger, Klementyna Mien, Amalia Szubert. Eleonora też przejęła biznes, gdy Józef zostawił rodzinę.
Jej archiwum można by skatalogować pod hasłem "dzieci". Fakt, że zdecydowana większość zachowanych materiałów po fotografkach zawodowych to zdjęcia rodzinne (studyjne przecież otrzymywali klienci), jednak Szewc szczególnie pilnowała, by utrwalić swoje pociechy na każdym etapie życia. Fotografie te są estetycznie nieskazitelne, a zarazem niebanalne. Po śmierci matki w 1944 roku cała czwórka prowadziła zakład "Wiol" aż do 2002 roku.
Po prostu Helena
Fragment inwentarza zakładowego Foto "Helena" brzmiałby tak: aparat małoobrazkowy Leica, aparat miechowy małoobrazkowy Certo DollinaDresden 46, aparat średnioformatowy Welta Perfecta, aparat średnioformatowy Reflex-Korelle… Te i kilka innych eksponatów wystawionych w bydgoskim muzeum przenoszą widza na piętro kamienicy przy ulicy Długiej 39. W 1925 roku Helena Biernat urządziła tam atelier. Mąż przekonał ją do nazwania zakładu jej imieniem, chociaż ona na co dzień używała drugiego – Anna. Wyróżniała się krótką fryzurą, łagodnym usposobieniem, profesjonalizmem (jako jedna z nielicznych kobiet wzięła udział w Zjeździe Fotografów województwa poznańskiego) oraz umiejętnościami pedagogicznymi (wyszkoliła męża rzeźnika na fotografa). Była rodowitą bydgoszczanką.
Wykonywała swój zawód nawet w czasie wojny, dopiero w 1959 roku zamknęła zakład. Swoją arkadię odnalazła w Borównie, gdzie na zakupionej działce postawiła domek letniskowy, a za pomocą aparatu fotograficznego prowadziła rejestr gości. Czyńska zapisuje: "W deszczowe dni dla rozrywki przestawiała meble. Zresztą w domu w Bydgoszczy też co jakiś czas jeździła z meblami dookoła pokoju. To w Borównie w końcu wylądowała część wyposażenia zakładu Foto 'Helena'". Po likwidacji zakładu "tła fotograficzne zawieziono do Borówna. Świetnie nadawały się dla dzieci do zabawy w teatr".
Patrząc na jej zdjęcia, można pomyśleć, że miała beztroskie życie. Jednak i tutaj wkradł się Tanatos. W najmroczniejszej sali wystawowej pokazano fotografię sióstr Heleny i Tekli Ziętek, wykonaną ok. 1907 roku. Ubrane w czarne suknie dziewczynki, jedna z lalką, druga z koszykiem w dłoni, trzymają się za ręce. Noszą żałobę po matce. Jej zdjęcie też tam wisi – oprawione w ramkę z pękniętym szkłem.
Nauczycielka
Wydaje się, że byli zgodnym rodzeństwem. Uśmiechają się do obiektywu, on pokazuje jej nowy aparat fotograficzny (sam też takowy skonstruował), ona pozuje mu do zdjęć. Władysław Czajkowski pozostał fotoamatorem, choć wykonane przez niego widoki Bydgoszczy można "pomylić z pejzażami Bułhaka" – przekonuje Czyńska. Joanna wykształciła się na profesjonalistkę. Można wyczytać to z fotografii: na jednej stoi dumnie wyprostowana w swoim atelier, w tle widać duże plansze z wykonanymi przez nią portretami; na innych sprawdza ustawienie sprzętu.
Czajkowska pracowała w różnych miejscach, a własną firmę prowadziła przez 40 lat. W 1938 roku urządziła zakład Foto "Tycjan" przy Farnej 4, a gdy w 1951 roku lokum zajął Caritas, przeniosła się na Chocimską 11. Tam dzieliła się swoją wiedzą i doświadczeniem z uczennicami.
Na marginesie warto wspomnieć o Marii Borkowskiej, założycielce pierwszej w Warszawie szkoły fotograficznej dla kobiet. Działała od 1895 – najpierw przy Nowowiejskiej, następnie na rogu Marszałkowskiej i Żurawiej – do 1920 roku. Podczas rocznego, płatnego kursu uczestniczki uczyły się sztuki fotografowania, kopiowania, retuszu na szkle i papierze oraz kolorowania zdjęć. Według statystyk na początku lat 80. XIX wieku wśród 106 osób zatrudnionych w branży fotograficznej w Warszawie było zaledwie osiem kobiet. Z reguły zajmowały się retuszem. Nie każdej udało się przebić tak jak Jadwidze Golcz, która z powodzeniem tworzyła portrety elity artystycznej Warszawy, zgłębiwszy tajniki zawodu w Wiedniu, Paryżu i Berlinie. W tym niemieckim mieście Czajkowska spędziła dzieciństwo, a gdy Polska wywalczyła niepodległość, rodzina przeniosła się do Bydgoszczy.
Mimoza
Na jej talencie poznali się artysta filmowiec i operator Jan Zaremba, u którego praktykowała, a także bogaty stryj z Ameryki, fundator jej pierwszego zakładu fotograficznego. Studio przy placu Wolności 1 odkupili od Zaremby w 1936 roku. Ludwika Trzaskowska nazwała je "Foto – Mimozą". Określenie to pasuje do jej delikatnej urody, ale do charakteru już nie bardzo. Po śmierci ojca rodzina zamieszkała w Bydgoszczy, a zakład fotograficzny wkrótce stał się głównym źródłem utrzymania. Aż do wojny.
"Zimą 1939 roku Niemcy wyrzucili ją z zakładu. Wyposażenie rozgrabiono. Po wojnie zaczynała od zera. Reaktywowała zakład w mieszkaniu przy Cieszkowskiego 7" – informuje biogram na wystawie. Galeria zdjęć Trzaskowskiej została podzielona na dwie części. Na pierwszą, w głównej sali muzealnej, gdzie zaprezentowano sylwetki pierwszych zawodowych fotografistek Bydgoszczy, złożyły się portrety studyjne, scenki rodzajowe budzące pogodny nastrój. Pozostałe obrazy przeniesiono do sali "Tanatos" – to m.in. dokumentacja pogrzebu Włodzimierza Turowskiego, męża Ludwiki.
Fotografie te zestawione ze zdjęciami z albumu Szopieraj otwierają już nie tylko kartę historii rodzinnej, lecz także ogólnopolskiej. Jak przekonuje kuratorka, stają się świadectwem tragicznego losu Polaków podczas II wojny światowej. Włodzimierz Turowski należał do organizacji podziemnej, ukrywał się przed niemieckim okupantem, udając rolnika. Uwięziono go w Rawiczu, gdzie zmarł w 1943 roku. Osierocił dwie córki. Natomiast męża i syna Jadwigi Szopieraj zabrano na roboty przymusowe pod Grudziądzem w 1944. W lutym następnego roku wracających do Bydgoszczy mężczyzn zatrzymali i rozstrzelali żołnierze armii radzieckiej. W tym kontekście nie sposób nie przywołać dzieła z 1861 roku Karola Beyera – prekursora warszawskiej fotografii zawodowej. "Pięciu poległych" to tableau ofiar pokojowej manifestacji patriotycznej przeciw władzom carskim.
Ludwika Trzaskowska podobnie jak Szopieraj kolorowała zdjęcia. Odeszła z zawodu, gdy fotografię czarno-białą wyparła barwna. Odkrywając pierwsze zawodowe fotografistki Bydgoszczy, Gębarowska i Czyńska udowodniły, że historia fotografii zaczyna się w domowym archiwum.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]