O Polsce mówiono, że jest "spichlerzem Europy" ze względu na dominujący eksport zboża. Rzecznym spławem towarów zajmował się flisak (zwany też flisem). Jedni widzą w nim krzepkiego górala, który za towarzyszkę życia obrał sobie Wisłę, inni dostrzegają patriotyczną duszę polskiego szlachcica. By zrozumieć sens tych porównań, przyjrzyjmy się typowemu dniu pracy flisaka.
O świcie
O świcie flisak wsiada na tratew, skąd pływanka wyruszy, by jak wcześniej dziad i ojciec wypełnić posługę. Odziany jest w lnianą koszulę przepasaną nad biodrami, konopne portki i płótniankę - wierzchnie okrycie ręcznie utkane (zapewne przez żonę), na głowie słomkowy kapelusz, ale butów brak. Czekając z druhami i tobołkiem na plecach, w którym zabrał trochę jadła, na przybycie retmana (kierownika zespołu), cicho podśpiewuje:
„Flisackowa żona
siedzi sobie doma,
a flisacek, nieboracek
robi na chleb jak robacek”.
Przed południem
Gdy załoga jest już w komplecie a zboże załadowane, wypływają flisacze galary na szerokie wody Wisły w kierunku Gdańska. Bezżaglowy statek obsługuje kilku wodniaków. Za schronienie przed burzą i nocą oraz spiżarnię służą nędzne, słomiane budy, do których wejść można jedynie na kolanach. Na śniadanie flisak pije czarną kawę i spożywa chleb ze słoniną lub fiutkę - rozgotowane ziemniaki, doprawione cebulą, pietruszką, pieprzem.
Po skromnej strawie, czas wrócić do wioseł. Kołysząc się na wiślanej fali, flisak mija plecionkarzy zbierających przy brzegach wiklinę, pozdrawia wyciągających sieci rybaków, ubolewa nad ciężką pracą piaskarzy i żwirników.
Po południu
Przy obiedzie - podczas którego króluje gotowana kasza zasypana mąką (fucka) czy zupa z rozgotowanych śliwek (garus lub pituch), rzadziej mleko i mięso - rozmyśla flisak o swej niedoli. Marznie, nie dojada, nie dosypia... Musi zadowolić się marną wypłatą: 4-5 rubli myta za tydzień spławu, tyleż samo strawnego, 20 groszy tygodniowo na piwo (podczas gdy retman, nie umęczywszy się wcale, dostanie kilkakrotność tej sumy). Trud i chłód wynagradzają mu obcowanie z naturą i poczucie wolności. Za parę lat być może zostanie przednikiem, potem awansuje na podmajstra, a gdy mu się poszczęści będzie "jak retman na tratwie panem życia i śmierci" - jak mówi przysłowie.
Wieczorem
Póki co, swój żal uciszyć może na dwa sposoby, z obu korzysta równie gorliwie. Pierwszy to oddanie swego losu w ręce patronki - św. Barbary, zwanej Warwarką. Strudzony dniem pracy flisak przybija do brzegu i żarliwie modli się w przydrożnej kapliczce.
Innym lekarstwem na smutek jest zabawa, a flisacy znani są z wesołego usposobienia i odwagi, zwłaszcza podczas bitki. Wodniacka załoga wraz z miejscową ludnością (i koniecznie dziewkami) oddaje się śpiewom i tańcom przy dźwiękach skrzypiec i fujarki. Gdy jednak wśród pobratymców znajdzie się taki, który pierwszy raz na flis wypływa, musi wpierw przejść "frycowe", czyli "chrzest na flisaka". Uroczysta ceremonia golenia, wykpiwanie i podobne obrzędy kończą się biesiadą (fryc musi wkupić się wódką). Na wieczerzę chleb lub kartofle i kawa, jak na śniadanie...
I tak mijają kolejne dni flisaczej tułaczki, aż jesienny liść wskaże jej kres. Powróciwszy do domu, stawi się przed starszyzną, żonie i dziatkom odda zarobiony grosz, braciom w karczmie opowie o swoich losach, a potem znów zatęskni za wiślaną przygodą.
Źródła:
Maria Biernacka, "Kamieńczyk – osada flisacka", [w:] "Studia i materiały do historii kultury wsi polskiej w XIX i XX w.", Wrocław 1958
Michał Pawilno-Pacewicz, "Flis a sprawa polska", Warszawa 2011.