Najnowsza książka Edwarda Redlińskiego, zatytułowana Bumtarara..., to zbiór tekstów napisanych dobrych kilka lat temu, nierzadko już opublikowanych. Tego typu projekty bardzo często już od samego początku skazane są na niepowodzenie. Bywa tak, gdy jedynym łącznikiem jest nazwisko autora lub ewentualnie miejsce, w którym teksty ukazywały się drukiem. Na szczęście nie jest tak w przypadku Redlińskiego. Otrzymaliśmy zbiór przemyślany i ideowo prowokujący. Zbiór opatrzony został podtytułem "Szkice z wyprawy antyamerykańskiej" i - jak wyjaśnia sam autor w nocie na okładce - "Słowo 'szkice' w podtytule oznacza, że znajdziecie tu różne gatunki: od opowiadań po miniatury, od felietonów po wywiady (w tym dwa pozagrobowe)."
Różnorodność gatunkowa w tym akurat wypadku wpływa na spójność zbioru, gdyż przekłada się na wielość punktów widzenia i reprezentatywność głosów, dających świadectwo "bycia na emigracji". Bumtarara... to książka, której centralnym punktem jest Ameryka. Wszystko do niej prowadzi i do niej się odnosi. Redliński, diagnozując mentalność Polaka w Ameryce, obnaża umowność pielęgnowanego do dziś mitu o polskości godnej, wielkiej, mocarnej. Tym samym opowieść, która wypływa z następujących po sobie tekstów, staje się dopowiedzeniem historii ze Szczuropolaków, a jednocześnie, w teatralny wręcz sposób, powoli odsłania kurtynę, za którą stoi Polska mała, wstydliwa, służebna i pyszna.
Zbiór Bumtarara... jest podzielony na trzy części: "Przed Ameryką", "Ameryka" (część najobszerniejsza) i "Po Ameryce". Stany Zjednoczone stają się tutaj podstawowym punktem odniesienia, urastają do rangi mitu zmaterializowanego i zrealizowanego. To "amerykańskość" determinuje "polskość". Świat zza oceanu okazuje się na tyle atrakcyjną alternatywą, że dyskredytuje wszystko, co pochodzi z Polski, jest marzeniem, najważniejszym celem, do którego się dąży. Redliński opisuje coś, co można nazwać "amerykańskim genem" tkwiącym w Polaku. Ów gen odpowiedzialny jest za przeciętność, siermiężność, zadowolenie z półproduktów i bezmyślne uleganie urokom kultury masowej. Tym samym autorowi udaje się obnażyć mordę, która kryje się za maską twarzy, prostactwo, które przykrywa pozór kultury, wreszcie patriotyzm, który stanowić ma przykrywkę dla unifikacji i równania w dół. Smutna to diagnoza i dokuczliwa - wolimy przecież patrzeć w lustro i widzieć odbicie potwierdzające doskonałość. I właśnie w tym tkwi siła przekazu Redlińskiego - w podążaniu pod prąd i w pokazywaniu polskiej śmieszności.
Czas "Przed Ameryką" skupia się wokół obrazów postępującego upadku wsi. Na bok odsuwane są wszelkie wartości, nie liczy się praca czy przekonania, a na pierwszym miejscu wiejskiej hierarchii stoi stan posiadania. Opowiadanie Bazar to prawdziwe reality show i wyścig szczurów w jednym. Na scenę, którą staje się plac przed kościołem, wchodzą kolejne rodziny walczące o pierwsze miejsce w kościelnej uroczystości. Zebrana publiczność, na którą składają się mieszkańcy wsi, głośno dopinguje swoich kandydatów, a przeciwnikom wytyka różnego rodzaju przewinienia. Hierarchiczność małej społeczności sprowadza się do prostego porządku: na samym szczycie są ci, którzy mają najwięcej i są najbardziej widoczni. Ten, kto nie umie lub nie chce poddać się ocenie, zostaje wyrzucony na margines, należy go wyeliminować, bo wyłamuje się z grupy doskonale przystosowanej do tego, by upodabniać się do siebie. Inny musi więc zniknąć.
Podobny stosunek do kogoś, kto się wyróżnia, króluje wśród tych, którzy znaleźli się "na emigracji". Czas "Ameryki" to opowieść powstająca na zasadzie permanentnego zaprzeczania własnej tożsamości i zapatrzenia się w mit amerykańskiego sukcesu. Klasyczny emigrant zarobkowy doświadcza stanu bycia w zawieszeniu, ciągle "pomiędzy". Z jednej strony fascynuje go Ameryka, z drugiej nie umie zapomnieć o Polsce. Przez tego typu wątpliwości nie jest w stanie próbować walczyć z wyzwaniami dnia codziennego, łatwo decyduje się na bylejakość, bez problemu zgadza się na status kogoś podrzędnego. Będąc tak naprawdę na samym dole społecznej hierarchii, ciągle kultywuje romantyczny obraz Polski cierpiącej i swoją przynależność do narodu wybranego.
Redliński oprowadza nas po różnych zakątkach Ameryki. Poznajemy nieudaczników, którzy wcale nie chcą pracować, ale chętnie użalają się nad swoim losem. Widzimy ludzi, którzy marzyli o zupełnie innej pracy, a teraz, wykonując najgorzej płatne zajęcia, cieszą się, że w ogóle pracują. Czytamy o tych, którzy swoim wyjazdem przekreślili życie rodzinne i nic nie osiągnąwszy za oceanem, wszystko stracili w Polsce. Poznajemy ludzi, którym się udało, ale okupili to ciężką pracą ponad siły i licznymi wyrzeczeniami. Niezależnie jednak od tego, jaki jest finał poszczególnych historii, jedno powtarza się jak mantra: jest ciężko, jest bardzo trudno, trzeba najpierw upaść bardzo nisko, by potem się podnieść. Problem w tym, że wielu nie powstaje. A jeszcze większy problem, że prawie nikt nie wierzy w trudności. Mit amerykańskiego sukcesu w świadomości przeciętnego Polaka zostaje zrównany z mitem Polski cierpiącej, męczeńskiej, wybranej. A że jedno wyklucza drugie? (O czym co chwilę przypomina Edward Redliński). To nic. Polak akceptuje polsko-amerykański mezalians, jest do niego tak mocno przywiązany, że wszelkie ostrzeżenia traktuje jako coś, co jest wymierzone w jego własne szczęście. Broni się więc wszystkimi siłami przed brzydką Ameryką, przywiązany jest przecież do tej pięknej, atrakcyjnej, ponętnej. W jednym z tekstów czytamy:
"Piszemy listy do przyjaciół, do rodzin w Polsce. Chcemy przedstawić im trudności życia w Ameryce. I nikt nam nie wierzy. Ci, którzy wracają z Ameryki, pokazują głównie tamtejsze pieniądze. A zapominają - czy zatajają - sprawy przykre. Nie wspominają o swoim upośledzeniu. Pamiętam z Polski, że o kimś, kto wracał ze Stanów, mówiono z szacunkiem: ma forsę. Dolary. Nieraz myślałam: jak ten człowiek mógł poradzić sobie bez języka? Jak się porozumiewał? Kim był w Ameryce naprawdę? Jeśli pojechał bez angielskiego i wrócił bez angielskiego? Dziś wiem."
Redliński opisuje różne postawy Polaków w Ameryce. Jedni są rozczarowani tym, że dopiero teraz zobaczyli Stany, i czują się, jakby zdradzali swoją pierwszą miłość - Polskę (Druga miłość); inni, choć pozostają w Ameryce, szukają uzasadnienia, dlaczego się nie przystosowali i dlaczego im się nie udało, a tak naprawdę nie robią nic, by los wziąć w swoje ręce (Bumtarara). Pisarz odsłania przed czytelnikami wzajemną nieufność i kierowanie się stereotypami (Jak Amerykanin z Polakiem), pokazuje też zupełnie inną relację pomiędzy jednostką a tłumem - w Polsce odmienność dziwi i zwraca uwagę, w Ameryce jest elementem składowym społeczeństwa, czymś normalnym (Nowojorczenie).
Redliński obnaża śmieszność patriotycznych gestów, pokazuje, jak żałośnie wygląda polskie upodobanie do martyrologii, jak odstręczająco działa na ludzi polskie upodobanie do wywyższania własnego narodu. Spektakularne gesty w obronie polskiego grajdołka, choćby sprowadzały się do samobójstwa na pokaz, nikogo nie interesują, a jeśli już ktoś zwróci na to uwagę, to jedynie z politowaniem. Redliński pisze:
"Zresztą wszystko mi jedno, Polaków w Nowym Jorku dużo, ze trzysta tysięcy, dziury nie będzie, jeśli kilku czy kilkuset się zabije, przyjeżdżają nowi, tysiącami."
Czas "Po Ameryce" to jeszcze jedna diagnoza polskiego upadku. Zapatrzeni we własną przeszłość, przyszłość i teraźniejszość budujemy z amerykańskich resztek, przejmując z upodobaniem to, co w kulturze zza oceanu najgorsze. Zadowolenie czerpiemy z marnego odbicia Zachodu, z wykoślawionej wersji amerykańskiego sukcesu, z marnych podróbek, w których widzimy oryginalność. Ekscytujemy się podglądaniem Amerykanów. Diagnoza Redlińskiego jest gorzka i niewygodna dla wielu. W Polsce króluje przeciętniactwo:
"Greenpointyzacja. Greenpointyzacja kraju miedzy Odrą i Bugiem. Tak. Nie amerykanizacja. To może byłoby i niezłe. Ale grynpojtyzacja. Polska jest jednym wielkim Greenpointem."
Pisarz nie szczędzi przykrych (ale i prawdziwych) słów:
"[...] my przyswajamy Amerykę od końca. Od tandety. Od pornografii, gangsterstwa i gadżetów."
Bumtarara... Redlińskiego to opis postępującego upadku Polski. To historia uporczywego spoglądania do tyłu, które uniemożliwia dostrzeżenie tego, co "tu i teraz", we właściwej perspektywie. Celna diagnoza Redlińskiego odsłania kulisy postawienia cielca pod nazwą "przeciętność" i odprawiania modłów na jego cześć. Wszyscy uczestniczymy w tym spektaklu, mniej lub bardziej świadomie. A mit emigracji zarobkowej zwieńczonej spektakularnym sukcesem jest jednym z elementów powtarzanego przedstawienia. Lubimy przecież wierzyć w nieprawdziwe: że sukces bierze się znikąd - przychodzi sam, jest przeznaczeniem, jest amerykańskim spełnionym marzeniem.
Bernadetta Darska © by "Twórczość" 2007 | |