Michał Dąbrowski, Culture.pl: Czujesz się bardziej menadżerem czy kuratorem?
Krzysztof Candrowicz: Dziś zdecydowanie częściej pełnię funkcję artystyczne niż wykonawcze i organizacyjne. W Hamburgu jestem dyrektorem artystycznym, w Arles jednym z czterech kuratorów sekcji Discovery, a w Łodzi łączę te dwie funkcje - oprócz budowania programu z Alison Nordström i Agatą Zubrzycką mam też dużo obowiązków czysto organizacyjnych i wykonawczych.
Jak to było, kiedy zaczynałeś współorganizować Fotofestiwal?
Na początku nie mieliśmy stanowiska dyrektora artystycznego. Byliśmy nieformalną grupą animatorów kultury zainteresowanych fotografią, więc sami dla siebie byliśmy też radą programową. Organizując pierwsze edycje ciągle się czegoś uczyliśmy, bo zajmowaliśmy się wszystkim sami, łącznie z produkowaniem wystaw. Jesteśmy najstarszym polskim festiwalem - rok po nas ruszył Kraków. Kiedy zaczynaliśmy, w Europie były tylko cztery festiwale fotografii.
Jak festiwale zmieniły rynek fotografii?
Ostatnia dekada to był czas intensywnego rozwoju. Obecnie mamy kilka festiwali, rozwiniętą edukację, świetne wydawnictwa. Dzięki festiwalom możliwa była integracja środowiska, odkrycie nowych twórców.
Zaczynaliście jako grupa zapaleńców, a dziś zapraszacie do współpracy kuratorkę ze Stanów Zjednoczonych.
Myślę, że to naturalny rozwój. Wszystko zwykle zaczyna się od idei. Kolejnym etapem jest spontaniczne "zróbmy to". Pojawia się kilka osób, które bez pomocy instytucji, przy minimalnych środkach próbują coś zrobić. My przez trzy lata organizowaliśmy festiwal głównie dzięki pomocy Uniwersytetu Łódzkiego, inni sponsorzy pojawili się później.
Przy każdym projekcie przychodzi jednak moment, kiedy trzeba zadać sobie pytanie o przyszłość, satysfakcję.
Jak się rozwijał Fotofestiwal?
Po udanych pierwszych edycjach chcieliśmy mieć własną przestrzeń. Droga do przekonania władz miejskich, że festiwal fotografii jest ważną imprezą w kraju, w Łodzi, była długa, ale udało się.
Uczyliście się też od innych .
Tak. Istnieją dwie duże sieci festiwali fotografii. Festival of Light to międzynarodowe stowarzyszenie założone w Stanach Zjednoczonych, w Houston. Zrzesza około 25 festiwali z całego świata. Fotofestiwal dołączył do nich w roku 2006. Wcześniej, w roku 2004 stworzyliśmy europejską sieć Fotofestival Union. Pierwsze spotkanie odbyło się w 2004 w Łodzi. Co roku spotykamy się na jednej z europejskich imprez. Po latach mogę powiedzieć, że miało to duże znaczenie dla widoczności i pozycji festiwalu w Europie.
Czy to nie upodabnia tych festiwali?
Trudno znaleźć dwie podobne do siebie imprezy. Część jest skupiona na dokumencie, inne na fotografii artystycznej. Różna jest też ich skala. Do największych należą paryskie Moi de la Photo czy festiwal w Moskwie, które mają kilkumilionowe budżety, ale w tej grupie są też małe festiwale. Pomijając pieniądze, to ze względów kulturowych i społecznych inaczej organizuje się festiwal w Grecji, a inaczej w Szwecji.
Odwiedzasz też konferencje kuratorów Oracle.
Co roku spotykamy się w innym miejscu na kilkudniowej konferencji. W tej sieci można spotkać dyrektorów wielu muzeów, np. z nowojorskiej Museum of Modern Art, ale też szefów wydawnictw, edytorów. To bardzo zróżnicowana grupa kuratorów i krytyków fotografii.
Jaka jest Twoja rola w Arles?
Trzonem łódzkiego festiwalu jest sekcja Grand Prix, a w Arles są to wystawy pod szyldem Discovery. Co roku zapraszani są inni kuratorzy ze świata, którzy wskazują fotograficzne odkrycia. W tym roku jestem jedną z czterech takich osób. Celem jest pokazanie fotografów, którzy nie do końca funkcjonują w szerokiej świadomości. Wskazałem Annę Orłowską i Shilo - grupę fotografów z Ukrainy. Ta wystawa jest taką sprężyną promocyjną - Arles rokrocznie odwiedza kilkaset tysięcy osób.