Ten konkurs z założenia ma różnić się od innych. Nie będzie tu zwycięzców i zwyciężonych, nie będzie też nagród - pierwszej, drugiej, trzeciej. The Maazel-Vilar Conductors' Competition, dla dyrygentów w wieku do 35 lat, jest raczej rodzajem egzaminu, który zadecyduje o przyznaniu, jednemu bądź nawet wszystkim finalistom, takiej samej nagrody: stypendium i paruletniego stażu przy boku Lorina Maazela i innych wybitnych kapelmistrzów. Staż ten ma pozwolić młodemu dyrygentowi na zbudowanie sobie szerokiego repertuaru, na nauczenie się szybkiej i skutecznej pracy z orkiestrą, a także na znalezienie swego miejsca w świecie muzycznego biznesu. Piszemy zaś o tym, gdyż dzięki znajomości Maazela z
Krzysztofem Pendereckim jedna z sześciu regionalnych rund półfinałowych odbyła się, w dniach 17-19 stycznia, w Krakowie (pozostałe miejsca to Tokio, Bloomington, Londyn, Sao Paulo, Sydney, na finał przewidziano nowojorską Carnegie Hall).
"Na tym konkursie nie szukamy jeszcze doskonałości, a potencjału - tłumaczył na otwarciu krakowskiej tury Lorin Maazel, jeden z najsłynniejszych dziś dyrygentów i jeden z dwóch twórców całego przedsięwzięcia (drugim jest amerykański biznesmen-milioner-filantrop Alberto Vilar). - Pod takim właśnie kątem przeglądaliśmy kilkaset zgłoszeń na konkurs: taśm wideo i płyt CD. Punktem odniesienia jest wyobrażenie idealnego dyrygenta. Powinien on cechować się swoistą inteligencją muzyczną - intuicją, zdrowym rozsądkiem i pasją, a także umiejętnością gospodarowania czasem, odpowiedzialnością za błędy, również za błędy orkiestry. Dyrygent jest bowiem ojcem rodziny, który musi umieć przewidywać pomyłki swych podopiecznych. Musi rozumieć, jak trudne dla orkiestry mogą być pewne fragmenty i reagować na potknięcia spokojnie i rozważnie. Jeśli któryś z kandydatów myśli, że w tej chwili zdradzam, na co będziemy przy ocenie zwracać szczególną uwagę, to ma rację!"
W Krakowie, w rundzie dla środkowo-wschodniej Europy, wystąpiło 10 dyrygentów (dość egzotyczni tutaj: Hsiao-Lin Liao z Tajwanu i Amerykanin Erik Nielsen pracują obecnie w Niemczech). Wśród kandydatów znalazł się też jeden Polak - Maciej Tworek, absolwent
krakowskiej Akademii Muzycznej. Jury (w Krakowie Maazela wspomagali polscy mistrzowie batuty:
Jan Krenz i
Antoni Wit) nie ogłosiło jednak jeszcze wyników. Ostateczny werdykt Maazel chce ustalić po wysłuchaniu kandydatów na wszystkich rundach regionalnych, więc dopiero w sierpniu.
Wszyscy kandydaci dyrygować musieli pierwszą częścią SYMFONII W TRZECH CZĘŚCIACH Strawińskiego oraz dwoma akompaniamentami: recytatywem Donny Anny DON OTTAVIO, SON MORTA z DON GIOVANNIEGO Mozarta i TZIGANE Ravela, każdy miał również wylosowany własny fragment symfoniczny z repertuaru klasycznego lub romantycznego. Prezentacja polegała na półgodzinnej pracy nad utworem z orkiestrą SINFONIETTA CRACOVIA, przygotowaną już wcześniej przez swojego kierownika, a także (w Strawińskim) przez samego Maazela. Zadany program, początkowo zaskakujący, szybko jednak okazał się bezlitosny wobec wszelkich ewentualnych mankamentów dyrygenta. Oto niemały kłopot sprawiają dyrygentom akompaniamenty: problemy są zwłaszcza w Ravelu - albo ze zbornym towarzyszeniem solistce (jak np. u stale zdenerwowanego Macieja Tworka), albo z koncepcją interpretacyjną (jej porażający brak zaprezentował wyjątkowo sprawny technicznie Yaniv Dinur z Izraela). Różnorodny repertuar pokazuje, jak trudno jest jednej osobie połączyć wiele różnych cech, którymi odznaczać się powinien dobry dyrygent. Sugestywna i autorytatywna Greczynka, wykształcona i działająca w Niemczech Maria Makraki, mimo umiejętności sterowania orkiestrą zmierza ku masywnym, dosadnym interpretacjom, w najlepszym razie opartym na bezpardonowej sile. Kilku innych dyrygentów ogranicza się prawie wyłącznie do pomocy orkiestrze, sygnalizowania wejść instrumentalistom. Uwagi przekazywane zespołowi informują wówczas, że dyrygent nie ma precyzyjnej i ustalonej wizji całego utworu, nie ma wyrazistego celu, który chce osiągnąć. Znajdujemy dyrygentów, którzy "nie mają partytury w głowie, lecz głowę w partyturze". Wartość pracy innych jest zaś trudna do określenia: Alexander Mickelthwate (Niemcy), o nienaturalnych, usztywnionych ruchach, lecz przecież zabiegający o klarowność myśli, logikę frazy, koncepcję brzmienia, dostaje nawet do poprowadzenia drugi utwór z puli romantycznej! Na tym tle uderza jedyna na konkursie znakomita i skończona kapelmistrzowska robota: SCHERZO z II SYMFONII Schumanna kompetentnie i precyzyjnie przygotowane przez 30-letniego Manfreda Lehnera z Niemiec. Wydaje się, że jesteśmy już blisko oczekiwanego ideału, niestety jednak i on nie potrafi w pełni wykorzystać swojego czasu przy pracy nad SYMFONIĄ W TRZECH CZĘŚCIACH.
Konkurs, zgodnie z założeniem Maazela, pozostanie zatem konkursem na potencję, a nie na doskonałość. Lecz oby doskonałość kiedyś z niego wynikła!
Jakub Puchalski styczeń 2002 | |