Chcielibyście zostać kiedyś instytucją publiczną czy działanie niezależne ma swoje zalety?
Mam do tej kwestii ambiwalentny stosunek. Z jednej strony stabilizacja finansowa, która towarzyszyłaby instytucjonalizacji takiej działalności, pozwalałaby na dużo spokojniejsze planowanie i realizowanie wszelkich inicjatyw. Wiem, że dla wielu zespołów celem jest osiągnięcie statusu instytucji kultury, co wiąże się z zapewnieniem umów o pracę dla artystów i pracowników administracyjnych, zwiększając ich poczucie bezpieczeństwa.
Z drugiej jednak strony obserwuję, jak wielkie znaczenie ma prowadzenie działalności artystycznej w sposób niezależny, bez bezpośredniego wpływu organizatora takiej działalności. Mając tę niezależność, możemy sami decydować, w których przedsięwzięciach chcemy brać udział, a które stoją w sprzeczności z naszym interesem artystycznym czy promocyjnym. Ponadto trzeba zwrócić uwagę na fakt, że {oh!} tworzy – podobnie jak to jest w wielu takich zespołach – grupa świetnie zgranych, ale jednak indywidualnych artystów, którzy jednocześnie współpracują z wieloma orkiestrami zajmującymi się historycznym wykonawstwem muzyki dawnej. Prowadzą życie na walizkach: przemieszczają się od zespołu do zespołu, przebywając w jednej grupie zwykle nie dłużej niż kilka dni. Tym samym rozwijają artystycznie siebie samych, zdobywają nowe doświadczenia, a następnie wnoszą cząstkę siebie do zespołów, w których grają, budując ich wartość. Martyna Pastuszka pełni więc także rolę prawdziwego „selekcjonera”, zapraszając muzyków do Orkiestry Historycznej. Znając świetnie możliwości poszczególnych instrumentalistów, dobiera odpowiednie osoby do repertuaru, w którym najlepiej się czują tak, by mogli pokazać wszystko, co w nich artystycznie najlepszego.
Większość znanych mi muzyków zajmujących się muzyką dawną to prawdziwi freelancerzy, dla których etat i stałe zatrudnienie oznacza odcięcie od tego fascynującego świata, w którym łączą muzykę, podróżowanie, i poznawanie nowych ludzi.
Dlatego – odpowiadając na pytanie – wydaje się, że najwygodniejsze dla takich zespołów jak nasz byłoby wypracowanie rozwiązania pośredniego: z jednej strony zabezpieczającego działalność administracyjną, a z drugiej pozostawiającego pełną niezależność i projektowy tryb pracy dla artystów.
Wspomniał pan o finansowaniu kultury przez prywatnych przedsiębiorców. Czy to częsty sposób finansowania kultury w Polsce?
Odnoszę wrażenie, że mecenat prywatny, poza kilkoma przypadkami, w Polsce prawie nie istnieje. Zdecydowana większość środków przeznaczonych na działalność kulturalną w naszym kraju to środki publiczne. Pochodzą one bezpośrednio ze środków ministerialnych i budżetów jednostek samorządu terytorialnego, finansujących festiwale, instytucje kultury i organizacje pozarządowe. Największe instytucje mają większą możliwość skutecznej współpracy z wielkimi firmami, ale często są to spółki skarbu państwa – więc cały czas krążymy wokół tych samych pieniędzy publicznych. Wygląda to zupełnie inaczej niż w sporcie, do którego lgną prywatni sponsorzy. Są przekonani, że mogą tam znaleźć dla siebie dużo więcej propozycji marketingowych. Kultura, według ich oceny, jeszcze im tego nie zapewnia.
Dlaczego tak jest?
Wydaje mi się, że polskie firmy wciąż są na dorobku. Nadwyżki finansowe, które przedsiębiorcy prywatni mogą budować od dwudziestu kilku lat, są zbyt małe, żeby móc w sposób odważny i znaczący przeznaczać je na finansowanie kultury. Jeśli to się wydarza, są to niestety zazwyczaj pojedyncze przypadki, nie wynikające z długoterminowej strategii sponsora ani instytucji sponsorowanej. Bardzo brakuje wzajemnego rozpoznania potrzeb i oczekiwań.
Firmy zupełnie nie są w stanie dostrzec swojego interesu w tym, co mogą zyskać inwestując w kulturę, ale tej wiedzy brakuje też po stronie organizacji poszukujących środków na swoją działalność. Często nie są w stanie w jasny sposób wyartykułować rzeczywistych korzyści dla sponsora, wynikających z jego zaangażowania w dane przedsięwzięcie.
Sponsoring kultury w czystej postaci, w którym mamy zrównoważony bilans korzyści po obu stronach: sponsora i sponsorowanego, w Polsce występuje dość rzadko. Cieszą jednak coraz częstsze inicjatywy, mające na celu edukację obu stron. To, mam nadzieję, w perspektywie czasu i przy wprowadzeniu sprzyjających przepisów prawa pozwoli tę sytuację zmienić.
Nadzieję rodzi też obserwowanie festiwali i wydarzeń kulturalnych w niewielkich ośrodkach. Widziałem już nieraz gotowość do współpracy u lokalnych przedsiębiorców, na co dzień konkurujących między sobą. Skupienie ich uwagi wokół jednej idei, np. nowo powstającego festiwalu, często powoduje, że zaczynają ze sobą współpracować. W pojedynkę każdy jest w stanie zdziałać niewiele, ale wspólna gotowość lokalnego biznesu wspierającego kulturę nawet niewielkimi kwotami może bardzo pomóc rodzącej się inicjatywie.